Igor Śmiałowski o przyjęciach

Rozmowa z Igorem Śmiałowskim — aktorem:
BB — Czy zna Pan receptę na udane przyjęcie?
IS — Byłem ostatnio na takim u państwa Krystyny i Michała Radgowskich. Pani Krystyna cudownie gotuje i przyrządza najrozmaitsze potrawy, przepięknie nakrywa stół. I choć to było przyjęcie na niewielu metrach kwadratowych, co jest ogólną bolączką warszawiaków, byli tam ludzie ciekawi, przemili, o różnych zawodach — a więc rozmowy interesujące na wszelkie tematy i świetne jedzenie.
Były przeróżne sałatki, nadziewane papryki, przepyszna ćwikła, różne sosy — oczywiście nie wymieniam tu wszystkiego, tylko to, co utkwiło mi najbardziej w pamięci.
BB — A jak wyglądają przyjęcia u Państwa, z opowiadań wiem, że jest to dom gościnny…?
IS — Oboje z zoną przykładamy duzą wagę do doboru gości, staramy się, aby bywali u nas ci, co się lubią nawzajem, nie należymy do tych, którzy z dobroci serca starają się pogodzić ze sobą ludzi skłóconych. Nic z tego nie wychodzi. Lubimy raczej małe grono najwyżej 10 osób. Jest to ilość, którą możemy się zająć, nakarmić, „przytulić”.
Zapraszamy na porę niezbyt późną, najwcześniej między godziną 18-tą a 18,30. W moim zawodzie nie ma wolnych dni, dlatego nie mogę sobie pozwolić na zbyt długie nocne rozmowy.
Zaczynamy od przysłowiowego drinka, a kolację podajemy ok. 19,30. Jest to najczęściej szwedzki stół i kilka małych stolików, na których coś ustawiamy. Goście prowadzą zazwyczaj kilka rozmów między sobą, siadają po parę osób, czasem wywiązuje się tez ogólna rozmowa. Najmniej lubię zapraszać ludzi związanych ze sobą zawodowo, ponieważ rozmowa schodzi zawsze na jeden temat, właśnie zawodowy i przestaje być ciekawa.
Co podajemy? Określiłbym to tak: troszkę tego, trochę tamtego, a więc dużo bardzo różnorodnych przekąsek na niewielkich talerzykach, sporo rozmaitych sosów domowej roboty, w których specjalizuje się moja żona. Ma taką starą książkę kucharską po prababci, skąd czerpie natchnienie. Ale nie tylko, przywozi też przepisy z zagranicy, na przykład taką zapiekankę z Paryża: cienko krajane ziemniaki zapiekane z czosnkiem i czymś tam jeszcze — smakuje to zupełnie tak, jak cielęcina pod beszamelem — wszyscy zawsze pytają z zachwytem, co to jest. Ja uwielbiam drób. Przede wszystkim dzikie ptactwo. Żona przyrządza je znakomicie. Mamy sporo przyjaciół myśliwych, więc często nam coś podrzucają, ale i zwykły kurczak, upieczony w domu na rożnie, smakuje doskonale. Zapomniałbym o bigosie. A bigos bywa u nas znakomity. Mięsa i sosy „zbierane” są tygodniami, wszystko starannie ugotowane, przyprawione, wypachnione. Po wszystkich zakąskach zawsze dajemy coś gorącego — albo bigos, albo barszcz czerwony z pasztecikami, czasem flaczki, zapiekane w kokilkach ryby. I nigdy za dużo alkoholu, to takie żenujące, kiedy interesujący pan zaczyna się zamieniać w nudziarza lub co gorsza w kłótliwego, agresywnego faceta, nie dającego nikomu dojść do głosu.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Kultura. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz