Krzysztof Kąkolewski o swoich gościach

Dostrzegają Państwo, oczywiście, różnicę. Umiar, wstrzemięźliwość, wdzięk dyskretny… Dyskretny urok burżuazji, prawda? Tak, to już inna epoka. Rok 1937.
Na zakończenie tych rozważań przeprowadziłam kilka rozmów z osobami reprezentującymi tak zwany wielki świat współczesny. Nie obawiam się zarzutów, ze brnę w fikcję, jeszcze bardziej oderwaną od realiów życia niz przedstawione Państwu materiały historyczne. A to z dwu powodów:
Po pierwsze: ci ludzie z „wielkiego świata” — choć wszyscy moi rozmówcy parsknęliby śmiechem na taką klasyfikację — okazują się zwyczajni, choć czasami istotnie uwikłani bywają w sytuacje daleko odbiegające od tych, któreśmy zwykli uważać za normalne.
Po drugie: jeśli swoich własnych przyjaciół nie stawiamy wyżej niż pozostałą „resztę świata”, to może nie zasłużyliśmy na to, aby mieć przyjaciół?

Krzysztof Kąkolewski — pisarz — o swoich gościach:
Moi goście dzielą się na południowych, popołudniowych i wieczornych. Dzielą się też na służbowych i prywatnych, a to dlatego, że nie mam żadnego biura, czy oficjalnego miejsca pracy, więc jeśli coś ważnego muszę omówić zapraszam tych ludzi do siebie. Są to goście południowi i popołudniowi. Wieczorem przyjmuję tylko przyjaciół… Nie utrzymuję żadnych kontaktów tzw. towarzyskich ani też podyktowanych interesem, dlatego, że jest ktoś mi potrzebny. Wszystko więc wygląda bardzo prosto.
Lubię spotykać się z jak najmniejszą liczbą osób dlatego nie urządzam żadnych „party” — przyjęć dla dużych gromad. Zapraszam jedną, dwie lub trzy osoby ponieważ wtedy naprawdę mogę rozmawiać i mam tych ludzi dla siebie. Cztery osoby stanowią dla mnie granicę, poza którą następuje katastrofa, czyli tzw. ogólna rozmowa towarzyska, podczas której ludzie zachowują się inaczej — „wypowiadają swoje kwestie”, a nawet dochodzi do rywalizacji. W dzisiejszych czasach gdy tak mało jest czasu, ważne są tylko intensywne spotkania: możliwe to jest podczas „party” w czasie bardzo krótkich zetknięć wszystkich ze wszystkimi gdzie załatwia i porusza sprawy najważniejsze i najbardziej bezsensowne, natomiast wokół jednego stołu niszczy się bezpośredniość wypowiedzi człowieka do człowieka, element szczerości, który wynika z braku świadków, staje się właściwie wypowiedzią publiczną i nosi pewien ciężar skrępowania, a co najgorsze dostosowania do ogółu biesiadników i o ohydo, zaczyna przypominać wypowiedź telewizyjną.
Staram się w czasie przyjęć u mnie nie poruszać przykrych spraw, nie mówić o polityce w formie ogólnikowej, bo jeśli jest ktoś dobrze poinformowany to błagam żeby coś opowiedział.
Bardzo mi zależy na rozmowach osobistych i twórczych — przeważnie przyjmuję ludzi, którzy coś tworzą i tych którzy mnie bardzo interesują. Pragnąłbym wiedzieć co u nich słychać dlatego też potrzebne mi jest ich „posiadanie” na ten wieczór nie zakłócone niczym i nie rozmyte.
A poza tym, jeśli we wtorek przyjmuję państwa X i życzliwie omawiam sprawę państwa Y, to w czwartek goszcząc państwa Y z życzliwością omawiamy to, co dotyczy państwa X.
Nie toleruję u siebie i innych nieżyczliwości, złośliwości, a w szczególności zawiści. Takich ludzi unikam.
Wieczorne przyjęcie zaczyna się drinkiem. Mamy dwa cocktaile „firmowe”. Cocktail K. K. budzi przerażenie i wstręt gości. Oto składniki: 1/4 ginu, 1/8 campari bitter, 1/8 toniku, reszta sok pomarańczowy.
Cocktail KMK: 1 /8 wódki, 1 /8 ginu, 1 /8 wiśniówki, 1 /8 soku cytrynowego, reszta coca-cola.
Kolacja — nawet w ciężkich czasach składa się z dużej ilości dań. Podstawą jest różnolitość. Ogólnie, kuchnia, która mi odpowiada i którą tworzy moja żona, jest melanżem kuchni polskiej i francuskiej. I tak zaczynamy od zakąsek w dwu lub trzech rodzajach — ryba, zimne mięso, sałatka jarzynowa. Później sałata zielona wzbogacona wszystkim co zielone — szpinakiem, szczawiem, rzeżuchą, a nawet lebiodą i pokrzywą, jarmużem, chińską kapustą, zielonymi pędami cykorii, kawałkami słodkiej kapusty. Inspiracją tej kompozycji była sałata przyrządzana przez Sharon Tate. Po sałacie czasem bywa zupa — przecieranka z jarzyn, potem następują przeważnie dwa dania, pieczyste i drób. Potem sery i owoce i na zakończenie kawa, likier, koniak.
Ponieważ jadam obiad i kolację razem, między 20-tą a 23-cią, uprzedzam też gości, aby mało jedli w ciągu dnia, bo kolacja będzie obfita.
Wizyty zaczynają się późno, ale na ogół nigdy się bardzo nie przeciągają. Jako gość lansuję „ochronę” gospodarzy, czyli wyjście przed porą, kiedy wszyscy zaczynają ziewać i nie mogą się rozstać. Spotykam się z wzajemnością wynikającą z akceptacji.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Kultura. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz