Helena Wielowieyska: U Lukullusa i gdzie indziej:
„… Na początek, dla ożywienia wyobraźni, pozwalam sobie przepisać menu najwytworniejszej kuchni wszechczasów, menu, które ułożył, lub może tylko przyjął do zatwierdzającej wiadomości, co na jedno wychodzi, sam wielki Lucius Lucinius-Lukullus, znakomity wódz i konsul, subtelny esteta i wyrafinowany smakosz, jednym słowem sam Przypkowski pierwszego wieku przed naszą erą. (Warto wspomnieć, że pewnego razu, gdy kucharz nie spodziewając się już tego dnia gości, przygotował konsulowi niezbyt wystawną kolację, ten artysta stołu skarcił go słowami: «Czyżbyś nie wiedział, że u Lukullusa wieczerza dziś Lukullus?»)
Ale do rzeczy. Podaję przyrzeczony jadłospis, ten ułożony z myślą o gościach:
Na przekąskę kaszatki, to jest specjalnie hodowane małe myszki, nadziewane móżdżkami słowików i obtaczane w miodzie i maku. Następnie śliwki z pieprzem, wędzona dynia z gorczycą, główki flamingów z selerami, ostrygi z listkami mięty i pokrzyw. (Coś ostrego!). Główki strusie duszone w miodzie, głowa dzika nadziewana pawimi jajami, kwiczoły tuczone figami i pasztet z papuzich języczków z truflami w sosie z malwy.
Z tych samych mniej więcej czasów (sto lat w tę czy tamtą stronę — co za różnica) zachował się jadłospis z bankietów niższego szczebla. Na przyjęciu u rzemieślników, mianowicie przewidziano dla każdego z gości 1 kawałek chleba, 4 sardynki i amforę grzanego wina… Czyli: wedle stawu grobla…”
Można by chyba w tym miejscu przytoczyć jeszcze jedno staropolskie przysłowie: „Gość częsty, groch gęsty, sól gruba — gospodarzowi zguba”.
Tak to już jednak bywało — i, niestety, nadal bywa — że dla jednego „sól gruba” oznaczała niegospodarność w szafowaniu bezcenną przyprawą, inni zaś pławili się w gargantuicznym przepychu.
Juliusz Słowacki: Święcone u księcia Radziwiłła Sierotki:
W pierwszej sali stały trzy pasztety olbrzymiego kształtu, które ujrzawszy, książę zawołał. «W. Panowie do ataku!» — co wymówiwszy zdjął z pierwszego pasztetu czapkę i wyleciało z niego mnóstwo żywych kuropatw, jemiołuch, gołębi, ortolanów, które potłukłszy okna wylatywały na dziedziniec — gdzie jeszcze był długi ogon szlachty… a ci, że wielu było uzbrojonych w fuzje, zaczęli owe ptactwo strzelać w lot, tak, ze czasem wlatywał szrot do sali i spadał gradem, od pułapu odbity, na nasze łysiny — lecz że okna były wysokie, żadnemu to z nas nie szkodziło. — Tu książę przyzwał kucharza do sali i zaczął go mocno strofować za to, że nie dopiekł zwierzyny… zapytany, co się znajdowało w wielkiej piramidzie, stojącej na prawo, odrzekł księciu panu, iż upiekł w niej całego Laokonta z wężami… Wtem j.o. książę wziąwszy ze ściany buławę żelazną, nabitą gwoździami, dał tak po piramidzie, że az się rozleciała — i ujrzeliśmy siedzącego na ruinach pasztetu karła, w cielistym ubiorze, który był cały skrępowany kiełbasami, jakby ów Laokont właśnie, pasujący się z gady Minerwy. «A i ten żyje» krzyknął z gniewem książę. Na to kucharz Loga, niby zawstydzony odezwał się: «Decoctus erat, sed resurrexit» (Ugotowany był, ale zmartwychwstał). «Może to być» rzekł pan Sierotka; a w trzecim pasztecie co? Na to kucharz odpowiedział po włosku, iz była tam Andromeda, przykuta do skały łańcuchami, a smokowi oddana ną pożarcie — jakoż i po rozbiciu trzeciego pasztetu zaleźliśmy karlicę księcia, tak zwaną Djannę, która święconymi salcesony przywiązana była za ręce do pasztetu, a przed nią leżał ogromny szczupak, mający zamiast własnej głowy dzika, z paszczęką otworzoną, która bez wątpienia karlicy owej mogła być grobem”.