Walentyna Hoffman żona reżysera filmowego

BB — Czy lubi pani urządzać przyjęcia?
WH — I lubię, i muszę.
BB — Duże czy małe?
WH — Muszę urządzać duże, a lubię małe. Zresztą to niezupełnie tak. Kiedyś, jeszcze rok temu, dwa, przepadałam za dużymi przyjęciami, lubiłam ruch, ogromną ilość osób, poznawanie coraz to nowych ludzi, nowe ich problemy. Wydawało mi się, że właśnie w tym kryje się jakoś pełnia życia. Urządzaliśmy duże przyjęcia, głównie po premierach filmowych męża, na 200—300 osób — oczywiście najczęściej w restauracji, bo gdzież pomieścić taki tłum — ale wcale nierzadko przyjmowaliśmy 50 osób w domu.
Po premierze filmu Do krwi ostatniej gościliśmy 60 osób.
Co podaję? Najczęściej improwizuję. Nigdy nie obmyślam jakiegoś specjalnego menu i nie przygotowuję się starannie.
Oboje lubimy pieczone mięso i wydaje mi się, że robimy je dobrze. Jest to na ogół udziec barani pieczony w specjalnej kompozycji ziołowej. Przywożę dużo ziół i przypraw z Gruzji — lubię ich smak i aromat — ryż przyrządzam także po gruzińsku. Jeśli mi czegoś zabraknie, przyprawiam innymi dodatkami, za każdym razem inaczej, trochę na intuicję, trochę spontanicznie.
Stawiam wielkie półmiski pokrajanego mięsa na stół, obok w misach ryż i sałaty. Do picia podajemy wódkę i wody mineralne, wina też mamy parę butelek dla pań — mężczyźni raczej wolą alkohole mocniejsze. Nigdy nie podaję żadnych deserów i słodyczy.
Kto bywa u nas, kogo zapraszamy? Najczęściej są to filmowcy i ludzie związani z filmem, a więc aktorzy, muzycy, dziennikarze. Często mamy też gości zupełnie nieprzewidzianych, bo właśnie ktoś przyjechał z zagranicy, ktoś jest przejazdem — telefonuje do nas i zaraz przychodzi. Wtedy jestem skazana na super improwizację, niemal na potrawy „z gwoździa”. Wrzucam ziemniaki do piekarnika, robię szybko śledzie w śmietanie z jabłkami i przyjęcie gotowe. Staram się mieć w zapasach śledzie w konserwie, różne puszki rybne — najczęściej radzieckie — suszone owoce, mąkę gryczaną.
Na mniejsze przyjęcie dla przyjaciół podaję szaszłyki lub bliny gryczane. Przyznaję, że ostatnio coraz bardziej lubię małe przyjęcia na 8—10 osób, kiedy pełnię rolę nie tylko gospodyni — ale mogę też uczestniczyć w rozmowach, posiedzieć, odpocząć w miłej kompanii.
BB — Czy ma pani ulubiony dom, gdzie Pani zdaniem są najmilsze przyjęcia?
WH — Najbardziej lubię przychodzić do pp. Morgensternów.
Zawsze panuje tam bardzo miła atmosfera, kuchnia jest bardzo prosta, przy tym — wielka rozmaitość dań podanych efektownie i z pomysłem. Zabawne i pomysłowe są też przyjęcia u pani Wandy Falkowskiej.
BB — Ostatnie pytanie, czy mąż pomaga Pani w organizowaniu przyjęć? WH — Oczywiście. Wszystkie imprezy — i te dla dziesięciu osób i stu — przygotowujemy wyłącznie sami, we dwójkę.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Kultura. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.