Pierwszym u nas był Łukasz Górnicki, który w swoim Dworzaninie polskim — pierwowzorze „savoir-vivre’u” dał wyraz trosce o obyczaje młodzieży. Mikołaj Rej tez niemało włożył trudu w piętnowanie złych obyczajów. Nawoływał do uprzejmości: „uczynność jest to do przyjaźni, jako sałata do wieprzowej pieczeni…”
A przypomnijmy sobie, co mówi Sędzia w Panu Tadeuszu Adama Mickiewicza:
Co dzień postrzegam, jak młódź cierpi na tym, że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem…
W roku 1817 ukazała się w Warszawie książeczka guwernera chełmińskiego Korpusu Kadetów, St. Borodzicza pt.: Rysy charakterystyczne złego wychowania. Borodzicz tłumaczy w niej, przede wszystkim, pochodzenie słowa grzeczność:
Grzeczność jest to postępowanie z ludźmi trafne, stosowne do zamiarów towarzyskości działania k’rzeczy, czyli g’rzeczy. Ten zaś żyje trafnie z ludźmi, kto nie tylko nie razi ich zmysłu, lecz nadto, kto czyni drugim i sobie przyjemność…”
Przypuszczam, ze zniecierpliwiony tymi uwagami Czytelnik gotów uznać Borodzicza za swego sprzymierzeńca: „nie zamulajcie nam głów nakazami i zakazami, przecież w zupełności wystarczy ta prosta recepta — drugim i sobie czynić przyjemność. Przyznaję lojalnie, ze zwolenników takiego stanowiska — i to o większym niż pan guwerner autorytecie — bez trudu można znaleźć w każdej epoce. Zdecydowałam się zacytować dwa, moim zdaniem, niezwykle charakterystyczne głosy.
Opinia Pana Michela Montaigne (pisarz, Francja, wiek XVI):
Pan Montaigne, ironizując na temat obyczajów, opowiedział bajeczkę o wiejskiej kobiecie, która ulubiła sobie w oborze małe cielątko i nosiła je wciąż na ręku. Tak długo je nosiła, aż cielątko stało się dużym wołem. A ona dalej nosiła wołu, nie czując ciężaru wzrastającego…
Opinia Pana Stanisława Wokulskiego (kupiec, Polska — wiek XIX) — relacja Bolesława Prusa:
„… Podano sandacza, którego Wokulski zaatakował nożem i widelcem. Panna Florentyna o mało nie zemdlała, panna Izabela spojrzała na sąsiada z pobłażliwą litością, a pan Tomasz … zaczął także jeść sandacza nożem i widelcem. „Jacyście wy głupi!” pomyślał Wokulski czując, ze budzi się w nim coś niby pogarda dla tego towarzystwa. Na domiar odezwała się panna Izabela zresztą bez cienia złośliwości:
— Musi mnie papa kiedy nauczyć, jak się jada ryby nożem.
Wokulskiemu wydało się to wprost niesmaczne.
«Widzę, że odkocham się tu przed końcem obiadu…» rzekł do siebie.
— Moja droga — odpowiedział pan Tomasz córce — niejadanie ryb nożem to doprawdy przesąd… Wszak mam rację, panie Wokulski?
— Przesąd? … nie powiem — rzekł Wokulski. — Jest to tylko przeniesienie zwyczaju z warunków, gdzie jest on stosowany, do warunków, gdzie nim nie jest.
Pan Tomasz aż poruszył się na krześle.
— Anglicy uważają to prawie za obrazę … — wydeklamowała panna Florentyna.
— Anglicy mają ryby morskie, które można jadać samym widelcem; nasze zaś ryby ościste może jedliby innym sposobem…
— O, Anglicy nigdy nie łamią form — broniła się panna Florentyna.
— Tak — mówił Wokulski — nie łamią form w warunkach zwykłych, ale w niezwykłych stosują się do prawidła: robić jak wygodniej. Sam zresztą widywałem bardzo dystyngowanych lordów, którzy baraninę z ryżem jedli palcami, a rosół pili prosto z garnka.
Lekcja była ostra. Pan Tomasz jednak przysłuchiwał się jej z zadowoleniem, a panna Izabela prawie z podziwem. Ten kupiec, który jadał baraninę z lordami i wygłaszał tak śmiało teorię posługiwania się nożem przy rybach, urósł w jej wyobraźni…
— Więc pan jest nieprzyjacielem etykiety — spytała.
Nie. Nie chcę tylko być jej niewolnikiem…”
Cytuję te opinie w przeświadczeniu, ze — także i w tej dziedzinie — nonsensowna jest każda skrajność. Przepisy towarzyskie nie mogą być traktowane jak rygorystyczny gorset, nie mogą zmierzać do standaryzacji społeczeństwa. Mogą jednak i powinny łączyć ludzi i chronić ich przed nieporozumieniami, utarczkami, pretensjami i wszelkimi niemiłymi ich skutkami. Wydaje się zresztą, że wcale nie maleje społeczne zapotrzebowanie na kodeksy tego, co wskazane, co rozsądne, a co warte odrzucenia we współczesnych obyczajach. Nie malejąca przez lata popularność „Demokratycznego Savoir-vivre u” była chyba najlepszym tego dowodem. Wzbogacane co tydzień w „Przekroju” dzieło Jana Kamyczka pozwalało nam omijać różnorakie mielizny życia towarzyskiego.