A oto opinia dziennikarza:
„Ze stanowiska społecznego podobny stosunek jest barbarzyńskim.
Nie chodzi mi o tę, albo inną ucztę, lecz o zasadę. Kobiety są cząstką społeczeństwa, mają więc równe prawo i obowiązek odczuwania i rozumienia zasług obywatelskich, oraz czczenia ich.
Toteż ubolewania godna jest okoliczność, ze żadna z kobiet nie zdobyła się na słowo protestu, a zbyt wiele, bez zastanowienia się, korzystało z przywileju dekorowania sali bankietowej. Takie fakty nie przyczyniają się do podniesienia stanowiska kobiet w społeczeństwie…”
Bywały jednak w ówczesnej Warszawie przyjęcia „tylko dla mężczyzn”, które bynajmniej nie zagrażały społecznej pozycji pań.
Karolina Beylin: Dni powszednie Warszawy w latach 1880-1900:
…Jak co roku od wielu lat, dr Karol Benni rozsyłał jesienią do swych przyjaciół drukowane na grubym papierze zawiadomienia, że po letniej przerwie wznawia swe przyjęcia co drugi piątek o godzinie 8 wieczorem i że «piątki» te trwać będą do końca maja.
Zaproszenia otrzymywali sami mężczyźni, «piątki» u dra Benniego — podobnie jak przyjęcia u krytyka Dionizego Henkiela w tzw. pustelni na Mazowieckiej — odbywały się bez kobiet. Nawet pani Luiza Benni ograniczała się do przywitania gości męża, po czym znikała w swoim pokoju.
Zrazu goście siadali małymi grupkami i prowadzili oddzielne rozmowy. Później dzwonek wzywający na kolację gromadził wszystkich przy jednym stole i zazwyczaj przy wspólnej rozmowie.
W jadalni pod ścianą stał stolik z przekąskami, które zakrapiano starką. Potem zasiadano przy długim stole. Jadłospis był prawie zawsze ten sam i wyjątkowo obfity. Stali bywalcy wiedzieli, że po flakach lub bigosie wyjadą na stół kluski gryczane oblane masłem i posypane serem, a następnie ryby i pieczyste. Piwo krążyło w dzbanach z rąk do rąk. Deseru nigdy nie było.
Po skończonej uczcie przechodziło się do salonu, gdzie przed każdym stawiano filiżankę czarnej kawy i kieliszek wiśniaku, o którego dobroci głośno było w Warszawie. Do tego podawano suszone śliwki na patyczkach, obsypane kminkiem — specjalność tego domu.
Rozmowy, rozpoczęte przy stole, przy kawie przybierały na sile. Gdy jeden temat wyczerpano, zawsze ktoś zręcznie rozpoczynał następny. Od spraw najważniejszych przechodzono zwykle do mniej ważnych i kończono na towarzyskich plotkach …”
Nostalgia do owych „dni powszednich” pogłębi się znacznie jeśli damy się uwieść pokusie studiowania jadłospisów świątecznych. Oto jakie menu wigilijne proponuje Kucharka oszczędna (!):
1) Wybór trzech zup (barszcz postny z uszkami, zupa migdałowa lub zupa z głogu).
2) Szczupak na szaro (w słodkim rodzynkowym sosie).
3) Szczupak na żółto (z sosem szafranowym).
4) Szczupak sądak (sandacz) na zimno.
5) Karp lub leszcz sadzone (gotowane w sosie winnym)
6) Okunie z kartoflami.
7) Szczupak w łusce (gotowany w jarzynach, podawany z chrzanem tartym, zaprawionym octem).
8) Jaźgarze z imbirem (zapiekane z dodatkiem oliwy, piwa i imbiru).
9) Sago legumina (z sokiem malinowym).
10) Kapusta czerwona z kotletami (z ryb).
11) Pieczyste z jesiotra z sałatą rozmaitą.
12) Ciasta rozmaite”.
I to jeszcze nie wszystko. „Zamiast desertu” — post wszakże powinien wykluczyć jakikolwiek przepych — podawano: groch z sytą (miodem), kompot ze śliwek (na czerwonym winie z korzeniami), kisielek migdałowy, ryż z sytą, gotowane w piwie, otaczane w mące i smażone na oleju — grzyby z chrzanem, a ponadto jeszcze łamańce i kisielek kartoflany.
Tak to „umartwiali się”, tak to „pościli” warszawianie. Bez ryzyka popełnienia większego błędu można by jednak zaryzykować „supozycję”, że w Krakowie sprzedano niewiele egzemplarzy Kucharki oszczędnej.